niedziela, 25 grudnia 2011

O wpływie fartu na obserwacje rzadszych gatunków ptaków


Statystyka i doświadczenie obserwatora są czynnikami, które wpływają znacząco na wykrywanie rzadszych gatunków – jest to oczywiste. Ponieważ moje doświadczenie jest niewielkie, staram się nadrobić statystyką – dłuższy czas przeznaczony na obserwacje powinien umożliwić więcej spotkań z gatunkami, które nie są spotykane pospolicie. Oczywiście pospolitość jest pojęciem względnym – wróbel jest przecież gatunkiem pospolitym, jednak w ciągu ostatniego miesiąca nie udało mi się go spotkać w Rembertowie. Pewnie słabo szukałem. Opiszę jednak kilka spotkań z mało licznymi w czasie moich obserwacji gatunkami, na które duży wpływ miało szczęście, fart, jak zwał tak zwał.
W listopadzie jeden raz udało mi się zaobserwować myszołowa. Dokonałem tego... leżąc na kanapie. Co więcej, gdybym stał przy którymkolwiek z okien nie zauważyłbym ptaka, ponieważ przelatywał niemal nad domem, przy krawędzi dachu, który zasłoniłby go, gdybym był w pozycji pionowej.
Pierwszej obserwacji pełzacza leśnego w moim ogrodzie nie byłoby, gdybym nie stał akurat w oknie na piętrze. Dlaczego? Ponieważ ptak żerował przy samej ziemi na dwóch brzozach rosnących tuż przy domu i z okien na parterze zasłoniętych tarasem.
Sosnówka, która odwiedzała budki lęgowe, zjawiła się tylko raz. Stop. Wróć. Sosnówkę widziałem tylko raz przez około minutę. Więcej się nie trafiła. Może była jeszcze kiedy indziej. Tylko dlaczego nie trafiła do karmnika, jak inne jej kuzynki?
Jeszcze krótszym gościem był dzięciołek. Zauważyłem go na brzozie, a że akurat miałem w ręku aparat, przyłożyłem wizjer do oka i po ustawieniu ostrości „pojechałem serią”. Ptak poderwał się i przeleciał na sąsiednie drzewo. Ponownie ostrość, seria zdjęć i odlot ptaka. Jak długo go widziałem? Aparat ostrzy szybko. Pierwsza seria liczyła pięć, a druga trzy klatki.
Jemiołuszki zauważyłem, kiedy przelatywały nade mną bezgłośnie w czasie spaceru. I ponownie -  aparat do oka, ostrzenie, seria zdjęć. Aparat w międzyczasie doostrzał, a ptaki zniknęły nad lasem. I okazało się, że ostra była jedynie ostatnia klatka, na której wszystkie ptaki były skierowane tyłobrzuszem do mnie. Gdyby nie ciemne podogonie nie udałoby mi się ich rozpoznać.
Czubatki wespół z mysikrólikami żerowały na szczytach sosnowego młodnika. Wykonałem kilka zdjęć i ptaki odleciały. Było to w miejscu, gdzie spaceruję codziennie, jednak tego dnia moja droga przecięła się drogą stadka. Mimo kilku późniejszych prób do nawiązania kolejnego kontaktu nie doszło.
Kolejnego myszołowa spotkaliśmy z synkiem, kiedy to po buncie kilkulatka postanowiliśmy wydłużyć spacer, aby pogadać jak mężczyzna z mężczyzną ;) Gdyby nie te dodatkowe pięć minut, bylibyśmy już w domu.
Jak więc widzicie szczęście jest potrzebne we wszelkich poszukiwaniach.
Samotnego mysikrólika udało mi się odkryć przypadkiem jeszcze na zdjęciu dzięciołka, które zrobiłem dzień przed tym, kiedy piszę te słowa. Przy czym gatunku ptaka raczej się domyślam po kształcie dzióbka i ogólnym kolorycie. Ale to już chyba doświadczenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz